12 maja 2015

Efekt motyla


Wszystko zaczęło  się jakieś dwa tygodnie temu, całkiem niewinnie od przemoczonych butów. Pan Roman zakupił właśnie sześć drzewek owocowych, cztery jabłonki i dwie śliwy. Trochę się spieszył, więc pewnie dlatego przed wyjazdem na działkę nie zabrał gumiaków, które dumnie stały w garażu. Drzewka przyszło mu więc sadzić w wyjściowych mokasynach, które nie dość że ubłocił, to na koniec solidnie podlał dostarczając drzewkom odpowiednią porcję wilgoci.



To nic, wyschną do jutra a zaschnięte błoto wyczyści się szczotką. Tak, tylko że dyskomfort prowadzenia samochodu w mokrych butach był tak ogromny, że zagapił się nasz pan Roman przed skrzyżowaniem i wjechał na nie na czerwonym świetle. Zupełnie nie wiadomo skąd wyrósł nagle, no chyba z pod ziemi piękny radiowóz z dwoma a jakże uśmiechniętymi panami w mundurach. Tak więc poszły się bujać cztery stówki wraz z sześcioma punktami do towarzystwa.

Mocno spóźniony i z lekka roztrzęsiony dotarł na dworzec z którego miał odebrać dziś wracającą z sanatorium małżonkę. Pani Krysia słowa nie rzekła, ale obdarzyła ślubnego spojrzeniem bardzo ciężkiego kalibru i dopiero po dojechaniu na miejsce dała upust swemu nie zadowoleniu. Pan Roman w milczeniu wysłuchał całej litanii życzeń i zażaleń i nie dość, że ciężko znosił uszczerbek w portfelu, to na dodatek musiał się zmierzyć z fochem swojej żony. No pech.